Recenzja filmu

Barbarzyńcy (2022)
Zach Cregger
Georgina Campbell
Bill Skarsgård

Sklepik z horrorami

Zamiast prostolinijnej fabuły dostajemy trzy splecione ze sobą etiudy, obracające się wokół tematu zbrodni i przewin, pomału odkrywające tajemnice domu i jego mieszkańców. Nieoczywiste
Sklepik z horrorami
Witajcie w Brightmoore. Wyludnionej i doszczętnie zdemolowanej dzielnicy słynnego Detroit. Gnijące futryny, powybijane okna, pozrywane dachy, podmiejskie zamożne osiedle przemienione w schrony dla narkomanów. Tornado przetoczyło się przez american dream. Śmiertelnie niebezpieczna okolica, ale w jej centrum znajduje się niepasujący do depresyjnego otoczenia domek. W okół wystrzyżony trawnik, ściany świeżo malowane, wystrój wnętrza jak z katalogu IKEI. Tess (Georgina Campbell) przyjeżdża do Detroit tylko na dwie noce, rezerwacja w aplikacji potwierdzona, rano rozmowa o pracę. Pierwszym ostrzeżeniem jest brak kluczy w umówionej skrytce. Drugim, wcześniej już zameldowany pod tym adresem Keith (Bill Skarsgard): odrobinę napastliwy, ale raczej niegroźny współlokator. Piwnica z tajemnymi drzwiami, prowadzącymi do ciągnących się w nieskończoność lochów to już sygnał alarmowy. Tak, to między innymi opowieść o "zbłąkanej sierotce, złym lesie i chatce czarownicy". Ucieczka zdaje się jedynym rozsądnym rozwiązaniem, gdyby nie dwie przeszkody: ludzka ciekawość i logika gatunkowego horroru, zawsze promująca irracjonalne trzy kroki do przodu nad jednym wstecz. 


"BarbarzyńcyZacha Creggera to w fabularnym planie spoilerowe pole minowe. Reżyser wychodzi bowiem z ogranej legendy o nawiedzonego domu, ale narracyjnie rozciąga swoją opowieść na kilka różnych kierunków: w czasie i w przestrzeni. Na grozę pierwszego aktu pracuje podskórny lęk i brak zaufania Tess wobec Keitha. Cregger gra z przyzwyczajeniami widzów i wplata dwuznaczne sugestie. Spoufalanie współlokatora może być niewinną próbą zaprzyjaźnienia się, ale równie dobrze podstępem. W chłodny, deszczowy wieczór Tess nie marzy o niczym innym jak o herbacie, ale grzecznie odmawia na pierwszą i na drugą propozycję Keitha.  Kiedy mężczyzna otwiera czerwone wino, robi się niezręcznie, ale zdradza też pewne intencje. Cregger wiele sugeruje, ale za każdym razem zostawia widza w ślepej uliczce. To nic więcej jak wiszące w powietrzu poszlaki. Może coś znaczą (zachowajcie czujność!) albo są zupełnie przypadkowe (macie jakieś zwidy). Klisze, znane tropy, stereotypy, pozy i role kina grozy. Każdy widz ułoży sobie z nich inny obrazek. 

W "Barbarzyńcach" bardziej od samej puenty cieszy pokrętna droga, po której do niej dochodzimy. Fabularne wolty i mroczne retrospekcje to narracyjne narzędzia wielokrotnie przez gatunek eksploatowane, ale Cregger używa je innym celu. W mniejszym bowiem stopniu chodzi o dostarczanie kolejnych objawień i odkrywanie tajemnicy, ale o wieloaspektowe spojrzenie na naturę zła i społeczne patologie. Twórcy sięgają po kilka scenariuszowych szablonów – nawiedzony dom, seryjny morderca, konfrontacja z bestią – ale lepią z nich rozciągniętą na kilka dekad opowieść o systemowej przemocy i przekazywanych z pokolenia na pokolenie krzywdach. Dają one o sobie znać w różnych kontekstach i w różnym natężeniu. W świetlistych przedmieściach lat 50., w średniowiecznych lochach czy we współczesnym, hollywoodzkim showbiznesie. Barbarzyństwo mamy w krwiobiegu. Zach Cregger z wprawą rysuje kolejne portrety, mimo że przyjęta formuła pozwala tak naprawdę na delikatne szkice. Role kata i ofiary są płynne, nie poddają się jednoznacznej ocenie. Wystarcza zmiana kontekstu; chwila, gdy życie zawiśnie na włosku, by ktoś zdradził prawdziwe motywacje i nie zdał próby charakteru. Psychologiczne miniatury, ale wewnętrznie poharatane i nieodwracalnie skrzywdzone. 


Narracyjna struktura jest wyróżniającym się atutem "Barbarzyńców". Zamiast prostolinijnej fabuły dostajemy trzy splecione ze sobą etiudy, obracające się wokół tematu zbrodni i przewin, pomału odkrywające tajemnice domu i jego mieszkańców. Nieoczywiste zestawienie kilku wątków i podążanie za zwodzącym nas narratorem wywołuje przy tym znacznie większą ciekawość niż wypatrywanie monstrów w okrytych mrokiem zakamarkach. Jedynie w generycznym finale twórcy idą na skróty i wpadają w dawno już wydrążone koleiny. Wcześniejsza odwaga na poziomie prowadzenia opowieści, oparta na przełamywaniu konwencji wewnątrz gatunku, rozproszonej narracji, zmiany perspektyw i optyk, rotacyjności pierwszoplanowych postaci czy przeskakiwanie na osi czasu to jednak zasługujące na uwagę rozwiązania. Nic nowatorskiego, ale ciągle zapewniają one efekt świeżości. W "Barbarzyńcach" potkniemy się o jedne, drugie i trzecie zwłoki, ale dawno kino grozy nie miało w sobie tyle życia. 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones